W „Pradziadach” Wojciecha Kuczoka wyraźnie pobrzmiewają echa "Dziadów" Mickiewicza i "Wesela" Wyspiańskiego - odczytanych przez niego prześmiewczo i drapieżnie.
Oto towarzyszymy czteropokoleniowej rodzinie w przygotowaniu wielkiej uroczystości, „dziadów”, spotkania z duchami przodków - „najbardziej rodzinnego ze świąt”, jak mówi kaleczną staropolszczyzną obecny patriarcha rodu Badek. Jednak mimo jego starań, wzmacnianych odmienianiem przez wszystkie przypadki pojęć takich jak „tradycja”, „rodzina”, „wartości”, „Bóg”, „honor”, „Polska” i „ojczyzna”, zamiast podniosłego nastroju między domownikami dochodzi do festiwalu mało wzniosłych wzajemnych pretensji i wylewania zadawnionych żalów.
I może dlatego zamiast wielbionego przez Badka pradziada Oktawiana Alfonsa przed zaskoczonymi domownikami pojawią się postacie kompletnie niespodziewane, a ujawniające wstydliwe rodzinne tajemnice…
Inteligentna kpina z polskiej tromtadracji, bezrefleksyjnego stosunku do przeszłości i umiłowania frazesów.